Strona tu Mieszkańcy Gniewkowa i Ziemi Gniewkowskiej - gmina Gniewkowo
  Mariusz Dłoniak - "Historią pisane" i...
 

 

GNIEWKOWO NA ŁAMACH
THE NEW YORK TIMES
źródło: www.singniewkowo.pl     
The New York Times to jedna z największych amerykańskich gazet. Ten popularny dziennik jest trzecim  pod względem wielkości nakładu (po USA Today i The Wall Street Journal) pismem ukazującym się w Stanach Zjednoczonych. Jeszcze do niedawna jego dzienny nakład wynosił 1,25 mln egzemplarzy (stan z 2004 roku). Niestety, ostatnimi laty, ze względu na trapiący Amerykę kryzys gospodarczy, jak i rozwój internetu zmalała sprzedaż, co w konsekwencji doprowadziło do  obniżenia dziennego nakładu tej nowojorskiej gazety. Pod koniec 2010 roku drukowano „tylko” 906 tys. egzemplarzy wydania codziennego i ponad 1,3 mln egzemplarzy wydania niedzielnego. Pomimo tego, niewiele gazet na świecie może poszczycić się podobnym nakładem.
       Także imponująco wygląda historia tego pisma, sięgająca swymi początkami niemalże połowy XIX wieku. Gazeta została założona 18 września 1851 roku przez Henrego Raymonda i George’a Jonesa. Od tego czasu, przez ponad 160 lat, The New York Times dociera do rąk czytelników informując ich o wydarzeniach z kraju oraz ze świata, prezentując sprawy poważne, a także ciekawostki i osobliwości. Za swą rzetelność i kunszt dziennikarski gazeta otrzymała dotąd (stan na marzec 2013 roku) 112 statuetek Pulitzera, najważniejszych nagród prasowych.
          Co ciekawe, wśród informacji zamieszczonych na łamach The New York Times, znalazły się także i te, pochodzące z Gniewkowa. Dotąd siedmiokrotnie nazwa naszego miasta pojawiła się na stronach tego nowojorskiego dziennika. Z tego, czterokrotnie użyto niemieckiej nazwy „Argenau”, dwukrotnie wzmiankowano „Gniewkowo” i raz, także odnoszącą się do naszej miejscowości, zastosowano nazwę „Gniewkow”.
          Pierwszy raz Gniewkowo wzmiankowane zostało w The New York Times dnia 16 lutego 1881 roku. W artykule zaczerpniętym z The London Telegraph pt: „Pojedyncze samobójstwo” przedstawiono dość oryginalny na ówczesne czasy sposób odebrania sobie życia, jaki wymyślił i wprowadził w czyn gniewkowski mechanik, Johann Treichel. Dziś zapewne nawet żadna lokalna gazeta nie zadałyby sobie trudu, by opisać podobne wydarzenie, wówczas jednak czyn gniewkowianina był na tyle niekonwencjonalny, że opis zdarzenia zdecydowano się zamieścić w nowojorskim dzienniku.
           W tym samym roku, dnia 30 kwietnia pojawiła się kolejna informacja z naszego miasta. We wzmiance na temat antysemickich rozruchów w Europie, dwa zdania poświęcono wydarzeniom, które rozegrały się kilka dni wcześniej w Gniewkowie. Gazeta napisała, że w naszym grodzie  miały miejsce ludowe wystąpienia przeciw Żydom, podczas których doszło do napaści i niszczenia mienia. Przewodnictwo w rozruchach przypisano szkolnemu nauczycielowi. Wydaje się, że nowojorscy dziennikarze informacje odnośnie gniewkowskich wydarzeń czerpali z depesz agencji Reutera.
          Dnia 7 sierpnia 1895 roku w The New York Times pojawiła się notatka pt: „Gniewkowscy robotnicy podpalacze”, która donosiła czytelnikom pisma o brutalnym zajściu jakie miało miejsce w Świętokrzyżu pod Gniewkowem. Jak wyczytać można z nowojorskiej gazety, nieopodal naszego miasta doszło do kłótni pomiędzy zwaśnionymi pracownikami rolnymi. W następstwie tego, podłożono ogień pod budynek mieszkalny i zabudowania gospodarcze. W pożarze zginęło pięć osób, zaś następnych sześć odniosło obrażenia. Ogień doszczętnie strawił wszystkie budynki. Jak podała gazeta, sprawcy podpalenia zostali ujęci. W tym przypadku należy podać, że wbrew temu, co napisali nowojorscy dziennikarze, ogień został podłożony przez jedną osobę, zaś powodem tak niezwykle desperackiego czynu, była kłótnia rodzinna.
             Kolejne wzmianki na temat Gniewkowa pochodzą z okresu II wojny Światowej. Dnia 29 stycznia 1940 roku The New York Times wydrukował artykuł pt: „Fragmenty notatki oskarżającej nazistów o masowe morderstwa na Polakach”, z którego dowiedzieć się można o niemieckiej polityce eksterminacji, o rozstrzeliwaniach kapłanów. W artykule pojawiła się wiadomość o usunięciu księży ze wszystkich parafii dekanatu gniewkowskiego.
            W dniu następnym, 30 stycznia 1940 roku, nowojorczycy zapoznać się mogli z raportem Prymasa Polski kardynała Hlonda na temat zbrodni niemieckich w okupowanej Polsce, w pierwszych miesiącach po wkroczeniu hitlerowców. Dokument podaje, iż ze wszystkich parafii dekanatu gniewkowskiego usunięto sprawujących tam posługę księży, osadzając ich we więzieniu.
          Ostatnia wzmianka na łamach The New York Times  na temat Gniewkowa pochodzi z dnia 23 stycznia 1945 roku. Opisując sytuację na frontach II wojny światowej, podano nazwy miejscowości ostatnio wyzwolonych z rąk hitlerowskich. W wykazie oswobodzonych przez Armię Czerwoną miast wyszczególniono również Gniewkowo. Ta krótka wzmianka kończy obecność naszego miasta na łamach nowojorskiej gazety.
            Nie często nasze miasto gościło na łamach The New York Times. Wzmianki o Gniewkowie w tej amerykańskiej gazecie mogą powodować niemałe rozczarowanie. Lektura nowojorskiego dziennika daje nam doskonałe spojrzenie, na to, które wydarzenia z naszej lokalnej historii na tyle intrygowały współczesnych, że wieści o nich pojawiały się w gazetach ukazujących się tysiące kilometrów od Gniewkowa. W wychodzącym na drugiej półkuli nowojorskim dzienniku nie przeczytamy o wielkich i chwalebnych czynach naszych przodków. Nie znajdziemy żadnej wzmianki o gniewkowskich działaczach, społecznikach. Przed zapomnieniem ocalono jedynie podpalacza ze Świętokrzyża, nauczyciela-antysemitę i nieszczęśliwego mechanika Johanna Treichela…

 Mariusz Dłoniak

/I/I/I/I/I/I/I/I/I/I/I/I/I/I/I/I/


fot. Ze zbiorów p. Mariusza Dłoniaka.

/I/I/I/I/I/I/I/I/I/I/I/I/I/I/I/I/

Gniewkowski wniosek znalazł się na 501 miejscu wśród 607 podmiotów
starających się o dotację Ministerstwa

          Ta sprawa jeszcze do niedawna rozpalała emocje mieszkańców naszego miasta i gminy. Lansowany przez otoczenie burmistrza projekt budowy amfiteatru w Parku Wolności miał wielu przeciwników. Zastrzeżenia budziła nie tyle sama idea postawienia takiego obiektu, ile planowana wielkość inwestycji.

         Według marzeń włodarza nowo wybudowany obiekt mógłby pomieścić aż 1200 osób. By zobrazować megalomanię towarzyszącą temu przedsięwzięciu podam, że według ksiąg Urzędu Stanu Cywilnego liczba mieszkańców naszego miasteczka nie przekracza 7,5 tysięcy osób, zaś łącznie w gminie żyje około 15,5 tysięcy osób. Oczywiście te dane w pełni nie odnoszą się do rzeczywistości, gdyżnie mały procent gniewkowian jedynie figuruje w spisie mieszkańców miasta, podczas gdy na stałe przebywają bądź to w większych ośrodkach miejskich, bądź to poza granicami naszego kraju. Należy także pamiętać, że w wykazie mieszkańców USC odnotowuje się wszystkie osoby zameldowane na terenie naszej gminy, także dzieci oraz osoby w podeszłym wieku, czyli takie, które z pewnością nie zasilą widowni planowanego amfiteatru. Trudno nie zgodzić się z opinią, że w gniewkowskich warunkach tak wielki obiekt byłby niepotrzebny, narażałby i tak nadwątlony nieodpowiedzialnością burmistrza gminny budżet na dodatkowe obciążenia. Jego budowa niewątpliwie wiązała by się ze wzrostem zadłużenia naszej gminy. To jednak nie przeszkadzało piastującemu urząd burmistrzowi, wbrew wszelkiej logice, lansować ten pomysł. Jak to zwykle u nas bywa, nie prowadzono w tej sprawie żadnych konsultacji. Nie wsłuchiwano się w racjonalne głosy powątpiewające w zasadność powstania tak ogromnego obiektu. Koszt budowy amfiteatru, ze względu na rozmiar inwestycji, przekraczał możliwości gminy, więc postanowiono ubiegać się o dotację w Ministerstwie Kultury i Dziedzictwa Narodowego.

         W tym roku do rozdysponowania z ministerialnej puli było ponad 13 mln złotych. Niestety przygotowany przez gniewkowskich „specjalistów” wniosek nie zyskał uznania w Warszawie. „Nasz” projekt został sklasyfikowany na 501 miejscu wśród 607 podmiotów starających się o ministerialną dotację. Ta, nie najlepsza nota, nie kwalifikowała projektu z Gniewkowa do uzyskania dotacji, gdyż jedynie 72 podmioty otrzymały w tym roku ministerialne wsparcie. Pozostali odeszli z kwitkiem. Zatem nasza gmina przy budowie amfiteatru – molocha nie może liczyć na pomoc finansową z zewnątrz. Wydaje się, że ten, nikomu niepotrzebny obiekt, nie doczeka się realizacji. Będzie to kolejny, po basenie, Aquaparku, baszcie na Rynku, wiatraku na (od red. przepraszam za użycie tej ohydnej nazwy) „Górze Czarownic”, drużynie rycerskiej, muzeum, skansenie w Gąskach, cokole pomnika Fryderyka III, projekt, który uprzednio szumnie zapowiadany, nie doczeka się realizacji. Czym teraz uraczy nas burmistrz?

                                                                                         Mariusz Dłoniak

/I/I/I/I/I/I/I/I/I/I/I/I/I/I/I/I/

fot. Ze zbiorów p. Mariusza Dłoniaka.
/I/I/I/I/I/I/I/I/I/I/I/I/I/I/I/I/

Gniewkowianin Roku z plamą

źródło: www.singniewkowo.pl
 

Nie zamierzam obrażać żadnego z laureatów i kandydatów konkursu o tytuł „Gniewkowianina Roku”. Uważam, że należy doceniać osoby, które swą pracą, zaangażowaniem i poświęceniem działają na rzecz naszego lokalnego środowiska, naszej małej ojczyzny. Mimo, iż nierzadko operują oni w obszarach- powiedzmy sobie szczerze- dość odległych mi, to bynajmniej nie neguję ani nie umniejszam ich dokonań i zasług. W ich postawach widzę wzór do naśladowania. Problem jednak w tym, że obecnie ten plebiscyt, tak szczytny w swych założeniach, staje się narzędziem manipulacji. Ale od początku…

        Wielokrotnie przekonywany przez burmistrza i jego otoczenie, że „sinowcy” to nic więcej jak grupa oszołomów, ludzi o nadmiernych ambicjach i rządnych władzy, postanowiłem osobiście przekonać się co do prawdziwości słów naszego włodarza i jego zaplecza. Doskonała okazja ku temu nadarzyła się, gdy w jednym z grudniowych numerów tygodnika Gniewkowo, dodatku do Expressu, wyczytałem o organizowanej przez tę gazetę V edycji konkursu „Gniewkowianin Roku”. Autorka artykułu, pani redaktor Renata Napierkowska zachęcała czytelników do zgłaszania kandydatów. Termin zgłoszeń upływał z końcem roku. Jako stały czytelnik Gniewkowa również postanowiłem zgłosić swoją propozycję. Dnia 31 grudnia 2013 roku wysłałem do pani redaktor e-maila, w którym prezentowałem mego kandydata- Adama Straszyńskiego. Uzasadniałem, że były prezes komunalki zasługuje na tytuł Gniewkowianina Roku, gdyż „stanął na czele ruchu społecznego, którego celem jest walka z patologiami występującymi w rzeczywistości lokalnej naszej gminy, takimi jak min.: nieodpowiedzialne, lawinowe zadłużanie Gminy Gniewkowo, wyprzedaż majątku gminnego na niespotykaną dotąd skalę, bez liczenia się z opinią lokalnej społeczności (tak jak to miało miejsce w przypadku sprzedaży gruntów we wsi Kijewo), zawłaszczenie prasy lokalnej czy też zwalnianie pracowników z powodów osobistych („utrata zaufania”).” Wspomniałem także, że jest on Przedstawicielem Stowarzyszenia Ruch Społeczny SIN Gniewkowo oraz inicjatorem projektu społecznego „Po sąsiedzku”, że jest przewodniczącym Rady Rodziców w Szkole Podstawowej nr 1 w Gniewkowie. Nie omieszkałem nadmienić, że „nieodpłatnie prowadził zajęcia szachowe dla dzieci w gniewkowskim ośrodku kultury (do momentu kiedy został wyrzucony przez Panią Dyrektor MGOKSiR z powodu konfliktu z Panem Burmistrzem)” oraz, że działa w jednym z towarzystw. Skoro- jak to niejednokrotnie zapewniał mnie burmistrz- nie ma żadnej „Białorusi” w Gniewkowie, pan Adam Straszyński powinien znaleźć się na liście pretendentów do tytułu „Gniewkowianina Roku”. Niestety, tak się jednak nie stało. Po raz pierwszy w pięcioletniej historii plebiscytu nie przyjęto zgłoszenia kandydata! Jak przeczytałem w gniewkowskim dodatku do Expressu z dnia 10 stycznia br: „kapituła konkursowa odrzuciła jednak tą kandydaturę, gdyż przychodzenie na sesję z kamerą i fakt, iż Adam Straszyński stał się osobą popularną dzięki temu, że został zwolniony z pracy, to stanowczo zbyt małe zasługi, by ubiegać się o tytuł Człowieka Roku”. Uważam, że jest to decyzja niesprawiedliwa i stronnicza, której w żadnym wypadku nie mogę zaakceptować. Trudno nie oprzeć się wrażeniu, że rzeczywistym powodem odrzucenia zgłoszonej przeze mnie kandydatury jest konflikt pana Adama Straszyńskiego z burmistrzem. Pani redaktor Napierkowska odpowiedzialnością za odrzucenie kandydatury Adama Straszyńskiego obarcza „kapitułę konkursową”. Członkowie owej „kapituły”, których rad bym był poznać z imienia i nazwiska, muszą zdać sobie sprawę, że tygodnik Gniewkowo jest wydawany za pieniądze ogółu mieszkańców naszej gminy i ogół mieszkańców powinien widzieć w tym wydawnictwie swój organ prasowy. Rzetelność dziennikarska pani redaktor Napierkowskiej jak i członków „kapituły” winna determinować ich do pisania rzeczowego, obiektywnego i nie skażonego stronniczością. Nie powinno być dla nich zaskoczeniem, że dla pewnej części gniewkowian pan Adam Straszyński jest kimś więcej niż tylko „osobą popularną dzięki temu, że został zwolniony z pracy”, zaś jego działalność nie ogranicza się jedynie do „przychodzenia na sesję z kamerą”. Umożliwienie mu uczestnictwa w tymże plebiscycie pozwoliłoby szerszej grupie mieszkańców Gniewkowa ocenić dotychczasową działalność byłego prezesa komunalki. To przecież my wszyscy- Gniewkowianie winniśmy dokonać wyboru, tego szczególnego i wyjątkowego- Gniewkowianina Roku. Na tym polega plebiscyt. Byłaby to także doskonała okazja do pokazania, że cotygodniowy dodatek do Expressu o nazwie Gniewkowo w pełni na ten termin zasługuje. Niestety, tym razem ta szansa została zaprzepaszczona. Pozostał niesmak. Oby tylko przez te brudne gierki „kapituły” nie ucierpieli pozostali kandydaci. Chylę przed wami czoła…

                                                                                      Mariusz Dłoniak

/I/I/I/I/I/I/I/I/I/I/I/I/I/I/I/I/

fot. Ze zbiorów p. Mariusza Dłoniaka.
/I/I/I/I/I/I/I/I/I/I/I/I/I/I/I/I/

Kto jest za a kto jest nawet przeciw?

Gniewkowo podzieliło się. Nic to nowego. Nie raz już miałem okazję oglądać podziały wszelakie. W niektórych z nich sam uczestniczyłem. Najpierw był podział na grupy w przedszkolu,. Następnie na klasy w szkole. Byli też miejscowi i ci z „C”. Oczywiście dzieliliśmy się także na tych z „jedynki” i tych z „dwójki”. Dalej na rodzaj słuchanej muzyki. Jedni z nas byli fanami „Apatora”, inni zaś trzymali kciuki za Gollobów i „Polonię”. Później byli ci co dojeżdżali do Torunia, ci co uczyli się w Inowrocławiu oraz edukujący się w Gniewkowie. W zależności od miejsca zamieszkania wyróżnialiśmy mieszkańców osiedla, miasta, tych z „Pająka” oraz z „Toruńskiego”. Będąc mieszkańcem osiedla można było pochodzić ze „starej” bądź „nowej” jego części. Pamiętam przed laty podział na partyjnych i bezpartyjnych, zaś parę lat później można było być „solidaruchem” bądź „komuchem”. Dzieliła także przynależność parafialna a ostatnio z kolei wyraźnie rysuje się podział na zwolenników Tuska i tegoż przeciwników- zwolenników Kaczyńskiego (bądź na odwrót). To tylko nieliczne przykłady.


Dzisiejszy jednak podział jest nowy, dotąd nie znany. Wiąże się on z planowanym sprowadzeniem do Gniewkowa pozostałości pruskiego pomnika. Monument ów stał w czasach zaborów na Rynku, następnie zniknął by po latach zostać odnalezionym w Białym Borze pod Koszalinem. Sprawa rozpala emocje. Pojawili się zwolennicy jak i przeciwnicy ponownego ustawienia „kajzera” w stolicy księstwa. Głos tych ostatnich jest jakby wyraźniejszy a argumentacja tak dosadna, że aż czasem włos się jeży na mej głowie. Opowiadając się za repatriacją pomnika spieszę z pomocą mym towarzyszom, póki co jakoś nieśmiało broniącym swych racji. Oto ma odpowiedź na wyczytane tak w prasie jaki i Internecie wypowiedzi przeciwników.

Jestem za umieszczeniem pozostałości monumentu na gniewkowskim Rynku! Nie obawiam się, że Nieniec z pomnika „będzie pluł nam w twarz” jak też „dzieci nam germanił” (czego obawia się na forum Gazety pomorskiej niejaki „Waldek”), gdyż go tam po prostu nie ma. Do naszych czasów zachował się jedynie cokół i ten element miałby być sprowadzony. Rzeźba zaginęła pod koniec II wojny światowej. Wypowiadający się w prasie i na forach przeciwnicy z reguły nie orientują się przeciwko jakiemu to cesarzowi występują. Władcy, który chciał nadać Polakom swobody, który uważał, że język polski winien być równorzędny niemieckiemu w Wielkim Księstwie Poznańskim przypisują antypolskość i zamiar zniemczenia naszych przodków. Na forum gazety pomorskiej wspomniany wcześniej „Waldek” pyta czy pomysłodawcy projektu słyszeli o rugach pruskich, strajku dzieci we Wrześni, wozie Drzymały i Hakacie. Będąc zaangażowanym w to przedsięwzięcie mogę odpowiedzieć, iż o wszystkich tych wydarzeniach słyszałem, jednak ni jak nie jestem w stanie powiązać cesarza z pomnika z nimi. Jednocześnie chciałbym zapytać, czy ów „Waldek” wie cokolwiek na temat politycznej działalności Fryderyka III a przede wszystkim czy aby w ogóle cokolwiek słyszał o takim władcy?
Pamiętam, że kiedyś, przed laty, pewien „badacz” stwierdził, że takiego cesarza nie było, gdyż- jak argumentował- o takim władcy nie słyszał! Cóż począć w takiej sytuacji? Rzecz staje się groteskowa. Za życia „cesarz studniowy” nie zamierzał nikogo zniemczać, wręcz przeciwnie. Dziś, po 125 latach od jego śmierci germanizuje sam kamień, na którym stała jego rzeźba. Gdyby przyjąć, że przeciwnicy mają rację i kamień ów ma moc nadnaturalną- germanizacyjną, to Biały Bór, gdzie cokół stoi bez mała sto lat (1/4 z tego wraz z rzeźbą), winni zamieszkiwać sami aryjczycy- niebieskoocy Ubermensche. Podjazdy przed ich domami musiałyby okupować auta takich marek jak: Mercedes, Audi, Volkswagen czy BMW, zaś w ogródkach swą przestrzeń życiową zdobyć gipsowe krasnale. Będąc tam jakoś nie zauważyłem tych ewidentnych oznak zniemczenia. Zakładam zatem, że kamień mocy nadzwyczajnych nie posiada.
Uważam, sprowadzenie cokołu do Gniewkowa za świetny pomysł. Ten kamień stanowi ślad pewnego okresu naszej historii, którego nie da się pominąć, ni też zmarginalizować. Czy to się komuś podoba, czy też nie, pomiędzy styczniem 1773 roku a styczniem 1920 roku Gniewkowo wchodziło w skład Prus. Pozostałości po tym możemy dostrzec po dziś dzień chociażby w architekturze czy lokalnej gwarze. A niby skąd pochodzi nasze „jo”? Czyż nie są w powszechnym użyciu wyrazy takie jak: „fest”, „dyś”, „galante”, „lojfer”, „roiber”, „szaber”, „bana”? Zapytajcie mieszkańców innych części Polski co to jest „szypa” a co „śruber”. Nie będą wiedzieli. Poszperajcie w starych albumach a niejeden z was znajdzie fotografię przodka przyodzianego w pruski mundur.

Przeciwnicy pomysłu powrotu cokołu na Rynek powielają stereotypowe myślenie i kierują się uprzedzeniami. To przynależność cesarza do narodu niemieckiego rzutuje na to, że pewien procent gniewkowian sprzeciwia się powrotowi pozostałości pomnika do naszego miasta. Sugeruję, by wszyscy niezadowoleni i zniesmaczeni tym pomysłem miast protestować spróbowali najpierw nieco poznać tego, przeciwko któremu występują. Powinni też wiedzieć, że na Rynku Staromiejskim w Toruniu od lat ma swój pomnik inny Niemiec- Mikołaj Kopernik. Póki co nie słyszałem by monument ten chciano tam obalić. Nikt też nie nastaje na krzyżackie zamki na Pomorzu, Mazurach i Ziemi Chełmińskiej- pozostałości akcji germanizacyjnej i zniewolenia narodowego rdzennych mieszkańców tamtych ziem.

Nie każdy Niemiec jest polakożercą. Naiwnością byłoby sądzić, że wewnątrz jednego narodu istnieje zgodność poglądów i zachowań, że wszyscy członkowie danej nacji przemówić mogą jednym głosem. Przykładów dostarcza życie. Nie zasiądą przy jednym stole Ojciec Dyrektor z toruńskiej rozgłośni z Adamem Michnikiem. I nie ma znaczenia, czy mebel ten będzie okrągły, kwadratowy, czy też prostokątny. Konia z rzędem temu, kto skojarzy Jarosława Kaczyńskiego z posłanką Grocką- kobietą po przejściach. Zapewniam, że chodzi tu o coś więcej niż o zasadę mówiącą, iż mężczyzna powinien mieć przyszłość, zaś kobieta nie mieć przeszłości! Brak zgodności sprawi, że słowa te w zależności od sympatii politycznych odmiennie będą interpretowane.

Uważam także, że nie należy stosować zasady podwójnej moralności (potocznie zwanej zasadą Kalego). Skoro jestem niezadowolony gdy niszczone są polskie pomniki, bezczeszczone groby i zacierane ślady naszej obecności na Wileńszczyźnie, czy Zachodniej Ukrainie, to czyż mogę czynić podobne rzeczy względem niepolskich pamiątek znajdujących się na Kujawach? Myślę, że nie!

Wyczytałem także, że niejaki „mieszkaniec” napisał: „wystawcie mu pomnik zobaczycie co ludzie z nim zrobią będzie powtórka z roku 1919” (zachowano oryginalną pisownię). We wspomnianym przez tegoż internautę roku pomnik został zdemontowany i wywieziony do Białego Boru, gdzie ustawiono wszystkie jego części w tamtejszym parku miejskim. Mniemam zatem, że „mieszkaniec” odgraża się rozmontowaniem sprowadzonego do Gniewkowa cokołu i wywiezieniem wszystkich jego części na powrót pod Koszalin. Kierując się miłością bliźniego i szacunkiem do nieprzyjaciół swoich podam, że wedle mych ustaleń w 1919 roku transport pomnika odbył się koleją, a trasa wiodła przez Toruń i Bydgoszcz. To znacznie ułatwi mu i jemu podobnym zadanie. Pójdą gdy zabrzmi złoty róg. Tak im dopomóż Bóg…

 

Mariusz Dłoniak



Pan Mariusz Dłoniak jest koordynatorem sekcji historycznej TMGiZG. 
Artykuły pana Dłoniaka można przeczytać w "Gniewkoramie" oraz na naszej stronie internetowej.

Każdy protestujący i obrońca wiedzieć powinien
Pomnik autorstwa prof. Eugena Boermela stanął na gniewkowskim Rynku w 1907 roku.. Monument przedstawiał pochodzącego z dynastii Hohenzollernów niemieckiego cesarza Fryderyka III (jego pełne imię brzmiało: Friedrich Wilhelm Nikolaus Karl von Hohenzollern). Władca ten panował zaledwie 99 dni, od 9 marca do 15 czerwca 1888 roku (stąd też często nazywany jest „cesarzem studniowym”), z czego okres jego właściwych rządów upłynął na walce ze śmiertelną chorobą- rakiem krtani. Fryderyk jednak zasłynął ze swych wcześniejszych dokonań. Mimo wychowania w typowo pruskiej, militarystycznej tradycji reprezentował odmienny światopogląd niż otoczenie, w którym dorastał. Jego poglądy do tego stopnia różniły się od tych reprezentowanych przez jego ojca, że ten planował nawet pominąć Fryderyka w sukcesji tronu. Był liberałem i- jak to powiedzielibyśmy dzisiaj- pacyfistą. Opowiadał się za polityką „moralnego podboju” miast lansowanej przez konserwatystów polityki „krwi i żelaza”. Planował wprowadzić w Niemczech, na wzór zaobserwowanych w Wielkiej Brytanii rozwiązań, monarchię parlamentarną. Dążył także do wzmocnienia politycznej pozycji miast i mieszczaństwa. Jednak jako następca tronu nie zawsze mógł postępować zgodnie z własnymi poglądami. Uczestniczył w trzech wojnach zjednoczeniowych Niemiec: z Danią (1864), Austrią (1866) i Francją (1870-71). Okazał się sprawnym dowódcą. Mimo, iż był przeciwny wojnie z Austrią zaakceptował dowództwo jednej z trzech pruskich armii . Przyczynił się do zwycięstwa pod Koeniggraetz, za co został odznaczony orderem Pour le Merite- najwyższym pruskim odznaczeniem wojennym. Na kilka dni przed ową bitwą pisał do żony, że ma nadzieję, iż jest to ostatnia wojna, w której bierze udział. Jednak już po stoczonej bitwie wyraził obawy, że będzie zmuszony walczyć w trzeciej wojnie, by zachować zdobycze dwóch poprzednich. W wojnie prusko-francuskiej powierzono mu dowództwo III armii składającej się z oddziałów sprzymierzeńców. Fakt, że stanął na czele wojsk sprzymierzonych świadczy o jego dużym znaczeniu poza granicami Prus. Uznanie zdobył nie tylko jako dobry dowódca, gdy; już po zwycięstwie nad Francją, dwóch paryskich dziennikarzy zapytało go o poglądy, powiedział: „nie lubię wojny Panowie i jeśli będę panował nigdy do niej nie doprowadzę”. Słowa dotrzymał.


HISTORIĄ PISANE

 

Cudowny krucyfiks

W kościele św. Mikołaja i św. Konstancji znajdują się trzy osiemnastowieczne krucyfiksy. Przypuszczalnie jeden z nich jest owym „cudownym Panem Jezusem” z relacji anonimowych Litwinów.

 

Wieczorem, dnia 10 września 1779 roku z lasu nieopodal Zajezierza wyłoniły się trzy wozy. Dla ówczesnych mieszkańców wsi bynajmniej nie był to widok nadzwyczajny, wszak aż do wytyczenia nowego traktu w 1843 roku właśnie tamtędy przebiegała główna droga wiodąca z wielkopolski do Torunia. Ze względu na duże znaczenie ekonomiczne grodu Kopernika, oraz fakt istnienia tam stałej przeprawy na Wiśle, nader często szlakiem tym podążali różnego rodzaju podróżni: urzędnicy, kupcy, turyści, ludzie rządni przygód, czy też miejscowa ludność, zaś w czasach zawieruch dziejowych nie raz drogą tą poruszały się oddziały wojsk. Może nikt ze współczesnych tamtego wieczoru nie zwrócił uwagi na pojawienie się owej grupy pod Zajezierzem, jednak pamięć o nich  przetrwała próbę czasu. Stało się tak, gdyż podróżnicy ci ze swej wyprawy, którą rozpoczęli w Królewcu a zakończyć mieli w Wenecji we Włoszech, prowadzili szczegółowe notatki. Miały one w zamyśle autorów z jednej strony udokumentować ich drogę, z drugiej zaś ułatwić podróż późniejszym naśladowcom. Zachowały się one po dziś dzień. Dzięki nim wiemy, że po wyjeździe z lasu ich oczom ukazały się zabudowania wsi, „mizerne” i „opadłe”. Minęli jezioro. Następnie przejechali obok kościołka- „małego i opuszczonego”. Tam to, według relacji owych anonimowych- jak przypuszcza się obecnie- Litwinów, miał się wcześniej znajdować cudowny krzyż. Jednak w momencie, gdy podróżnicy ci mijali kaplicę w Świętokrzyżu owego niezwykłego krucyfiksu już tam nie było. Ich relacja to jedyne jak dotąd znane nam źródło wymieniające świętokrzyski krucyfiks. Cóż działo się z nim później? Zanim jednak pokusimy się o próbę odnalezienia owego krzyża wypada nakreślić kilka słów o początkach świętokrzyskiej świątyni.

 

Z mroków przeszłości

 

Brak dostatecznej ilości źródeł uniemożliwia nam poznanie genezy tego obiektu sakralnego. Pierwsza wzmianka na temat świątyni w Świętokrzyżu, jak przypuszczają Z. Guldon i K. Wajda w Zarysie Dziejów Gniewkowa, mogłaby pochodzić z 1268 roku. W wystawionym wówczas przez księcia Siemomysła dokumencie, jako świadek występuje Dawid, kapelan św. Krzyża, jednak bez podania miejscowości. Źródła nie odnotowują istnienia kościoła pod takim wyznaniem w księstwie Siemomysła. Pewnych informacji na ten temat dostarczają nam dopiero znacznie późniejsze dokumenty. Kaplica św. Krzyża znajdująca się w Inowrocławiu wzmiankowana jest w 1527 roku, zaś przeprowadzona w 1763 roku wizytacja parafii gniewkowskiej wyszczególnia położoną w sąsiedztwie miasta kaplicę pod tym samym wezwaniem- drewnianą, starą i zrujnowaną. Przypuszczenia toruńskich naukowców podziela Czesław Sikorski. Badacz ten umiejscawia Gniewkowo przedlokacyjne na północ od obecnego miasta, a w związku z tym za prawdopodobne Sikorski uznaje założenie, iż świętokrzyska świątynia mogła być najstarszym gniewkowskim kościołem, wzmiankowanym w dokumencie księcia mazowieckiego Leszka z 1183 roku.

 

Gdzie jest krzyż?

 

Spróbujmy jednak odnaleźć ów niezwykły krucyfiks. Przybysze zapisali, iż ze względu na zły stan świętokrzyskiej świątyni krucyfiks został przeniesiony do kościoła. Co prawda relacja nie wymienia miejscowości, gdzie ów kościół się znajdował, niemniej z dużą dozą prawdopodobieństwa można przyjąć, że chodzi tu gniewkowską farę. Przede wszystkim należy zdać sobie sprawę, że podróżnicy czerpali wiedzę o ciekawych i interesujących miejscach od napotkanych po drodze ludzi. Z zapisków wiemy, że 10 września noc spędzili w Gniewkowie. Zatrzymali się u młynarza, gdyż karczma była „duża ale niewygodna”. Zapewne to właśnie tam dowiedzieli się o owym cudownym krzyżu. Ponadto, ponieważ Zajezierze jak i Świętokrzyż przynależały do gniewkowskiej parafii wydaje się rzeczą oczywistą, że „cudownego Pana Jezusa” przeniesiono do kościoła głównego. Obecnie w kościele św. Mikołaja i św. Konstancji znajdują się trzy osiemnastowieczne krucyfiksy. Zastanawiającym jest fakt, że ołtarze patronów świątyni znajdują się w bocznej części przybytku, zaś w centralnym miejscu znajduje się ołtarz przedstawiający konającego Chrystusa. Przypuszczalnie dawniej siedemnastowieczny ołtarz z relikwiami św. Konstancji był ołtarzem głównym, jednak z nieznanych nam powodów musiał ustąpić miejsca młodszemu, przedstawiającemu scenę ukrzyżowania. Czyżby to był ów „cudowny Pan Jezus”? Niewyjaśnioną pozostaje także przyczyna, dla której uznano świętokrzyską rzeźbę za cudowną…

 

Mariusz Dłoniak



HISTORIĄ PISANE

Wydarzenia, które obiegły świat

Podobno sam cesarz niemiecki Wilhelm  I interesował się tymi wydarzeniami. Wzmianki o nich pojawiły się nawet          w prasie… amerykańskiej.

W 1881 roku przez ówczesne wschodnie prowincje Rzeszy Niemieckiej przeszła fala antysemickich zamieszek. Ekscesy trwały przez szereg miesięcy (począwszy od końca kwietnia aż po pierwsze dni sierpnia), co rusz to wybuchając w nowym miejscu.                W synagogach wybijano szyby, demolowano sklepy i domy będące własnością Żydów. Dochodziło do pobić, pojawiły się też groźby utraty życia. Siły policyjne, mimo ogłoszenia najwyższego stopnia gotowości, nie były      w stanie opanować sytuacji, która, jak się wydawało, zaczynała wymykać się spod kontroli. Nie wiadomo jak ostatecznie zakończyłaby się owa antysemicka zawierucha, gdyby centralne władze             w Berlinie nie zareagowały stanowczo na wydarzenia dziejące się na prowincji.              Zgodnie z poleceniem Ministra Spraw Wewnętrznych prezesi regencji, na terenie których doszło do rozruchów, mieli wszelkimi środkami przewidzianymi przez prawo przeciwdziałać eskalacji przemocy.     I chociaż z czasem sytuację udało się opanować, to zajścia te zyskały niemały rozgłos. Wieści o tychże zamieszkach rozeszły się po najdalszych zakątkach państwa niemieckiego, po Europie a nawet dotarły za ocean. Co ciekawe, ową falę antysemickich ekscesów zapoczątkowały wydarzenia, które rozegrały się dnia            28 kwietnia 1881 roku w…Gniewkowie.

 

Nowi sąsiedzi

Nie sposób  obecnie stwierdzić kiedy po raz pierwszy starozakonni pojawili się w naszym mieście. Wiadomo, że zamieszkiwali na Kujawach już w wiekach średnich, gdzie      w kilku ośrodkach miejskich stanowili znaczny odsetek wśród mieszczan. Jednym   z takich miast był pobliski Inowrocław,        w którym to już w XV wieku istniała odrębna dzielnica żydowska. Jednak do Gniewkowa zawitali zapewne znacznie później. Pierwsza wzmianka na temat obecności wyznawców judaizmu w naszym miesicie pochodzi          z 1661 roku. Aż do pierwszej połowy       XIX wieku stanowili jedynie nieznaczny procent wśród mieszkańców naszego grodu. Sytuacja zmieniła się kiedy to w początkach wieku pary i elektryczności do naszego miasta przeniosło się kilka rodzin żydowskich z Inowrocławia, oraz gdy, nieco już później, w Gniewkowie zaczęli osiedlać się Żydzi z okolicznych wiosek. Aż do początków lat osiemdziesiątych obserwuje się stały ich przyrost. W 1880 roku mieszkało            w naszym mieście 170 osób wyznania mojżeszowego. Stanowili wówczas 7 % ogółu mieszkańców. Napływ starozakonnych wywoływał niezadowolenie  i niechęć wśród ludności chrześcijańskiej, dla której nierzadko przybywający stanowili konkurencję. W następstwie nienajlepszych stosunków panujących w Gniewkowie doszło do antysemickich rozruchów. 

 

Początek zajść

Trudno dziś wskazać bezpośrednią przyczynę wybuchu gniewkowskich zamieszek. Już wówczas miano nie lada problem by z wielu opowiadanych wersji, nieraz całkowicie sprzecznych ze sobą, wybrać tą jedną właściwą. Według wersji zdarzeń podanej na łamach „Gazety Toruńskiej” rozruchy rozpoczęły się od bójki landwerzystów          i rezerwistów z kilkoma Żydami. Dnia        28 kwietnia w naszym mieście miało miejsce zebranie landwerzystów i rezerwistów. Przy tej okazji – jak zauważył specjalnie przysłany do Gniewkowa korespondent toruńskiego dziennika – „bawili się dłużej niż potrzeba”. Przy pełnych kieliszkach umilano sobie czas śpiewem. Wśród „repertuaru” bawiących się znalazła się też pewna piosenka antyżydowska, którą to przez otwarte okno usłyszało kilku przechodzących obok ulicą Żydów. Jeden z nich uderzył kamieniem zwieszoną przez owo otwarte okno rękę landwerzysty. Taki miał być początek ekscesów. Dalej wydarzenia potoczyły się lawinowo. Do zajść przyłączyli się inni mieszkańcy Gniewkowa. Jak podała agencja Reutera (zaznaczając, że jest to jedna z wersji zdarzeń), tłum pod przewodnictwem nauczyciela szkolnego Backera demolował domy żydowskie i niszczył znajdujące się    w nich mienie. Napotkanych domowników bito. Na tym jednak nie koniec.

 

Następstwa

Ekscesy antysemickie powtórzyły się także  w następnych dniach. „Gazeta Toruńska” odpowiedzialnością za zajścia obarczała niemieckich właścicieli ziemskich, którzy nawoływali do zamieszek polskich włościan. Namowy znajdowały posłuch wśród ludu, który, nad czym ubolewali redaktorzy           z Torunia, stawał się narzędziem                   w niemieckich rękach. Nie pomogły nawet nawoływania księży katolickich przywołujących z ambon lud do opamiętania się, oraz przypominających o miłości chrześcijańskiej. Duchownym przysyłano anonimy z pogróżkami, straszono utratą życia. By strzec porządku w mieście do Gniewkowa przybyło 15 żandarmów. Mimo to, w obawie o własne życie, kilka rodzin żydowskich opuściło nasze miasto.               Z powodu uczestnictwa w rozruchach zatrzymano wiele osób. Znaczną część, bo aż ¾ ogółu aresztowanych, stanowiły osoby młodociane. Wśród pozostałej, dorosłej części zatrzymanych, przeważali dobrze znani policji złodzieje. Minister sprawiedliwości zobowiązał kierującego śledztwem w sprawie gniewkowskich ekscesów bydgoskiego prokuratora Bortscha do przedstawienia szczegółowego sprawozdania o tych zajściach. Podobno sam cesarz Wilhelm I interesował się gniewkowskimi wydarzeniami. Zaledwie dwa dni po wybuchu tychże rozruchów, dnia 30 kwietnia, wzmianka o zajściach                    w Gniewkowie pojawiła się w jednej z największych amerykańskich gazet- w „The New York Times”.

Mariusz Dłoniak 

W następstwie wydarzeń z 1881 roku 1/3 gniewkowskich Żydów opuściła miasto. Na zmianę miejsca zamieszkania decydowały się głównie osoby mniej zamożne, znacznie częściej narażone na ataki tłumu. Pozostający w mieście majętniejsi przedstawiciele tejże nacji doskonale odpowiadali stereotypowemu wyobrażeniu Żyda-kapitalisty. Bernard Chaskel oraz Józef Mendel należeli do grona najbogatszych gniewkowian przełomu XIX i XX wieku.



 
 
   
 
Ta strona internetowa została utworzona bezpłatnie pod adresem Stronygratis.pl. Czy chcesz też mieć własną stronę internetową?
Darmowa rejestracja